Zakończyłem wszystkie leczenia ostatnie detromycyna + nystatyna jakieś 2 tygodnie temu. I tu uwaga - to co podawałem wcześniej - to był pikuś przy tym co zrobiły dwa ostatnie antybiotyki w moim baniaku. Ponieważ mieszankę detro.. i nyst.. dodawałem do pokarmu (konkretnie zmielonego serca wołowego) - nażarły się jej ślimaki Heleny i padły inne ślimaki które też się skusiły na mięsko z antybiotykami - też padły, i krewetki tak samo (ale duuużo mniej). W każdym razie na dnie zrobił mi się dywanik martwych helen o długości 2,5 metra... - ile mogłem tyle odłowiłem - a do podania (wtedy) została mi jeszcze jedna dawka antybiotyków - podałem z bólem serca. Ale pilnowałem, żeby nic nie zostawało, zresztą ledwo żywe ślimaki miały już chyba dosyć wszystkiego.
Następne problemy - były już wkalkulowane w koszty leczenia - czyli zabicie WSZYSTKICH bakterii. Że ich nie ma świadczyła ilość nieprzetworzonej materii zbierającej się na żwirze i roślinach. Same rośliny są w średnim stanie, najbardziej ucierpiał heniek i cabomba. W ruch poszło odmulanie (łagodne - tylko to co "na" bez wyciągania ziemi z pod żwiru), podmiany wody i czyszczenie filtrów.
W czasie gdy kubełki były czyszczone w akwarium była włączona pompa o dużej mocy z wielką gąbką - którą nocą zassała w siebie (cała gąbka zmniejszyła objętość i oblepiła szczelnie 25cm rurkę wlotu do filtra) co zaskutkowało zatrzymaniem przepływu wody - i lekką przyduchą. Kolejne dni - to walka z filtrami - ciekły po podłączeniu nie wiadomo dlaczego. To zmniejszenie filtracji spowodowało delikatny zakwit wody ;-) Pozatym popsuł się reduktor CO2 i walił takim ciśnieniem w filtr, że tryskała z niego woda, przy okazji rozwalając zarorek zwrotny i zawór elektromagnetyczny (ten ostatni może będzie dział) - to spowodowało, że musiałem odłączyć CO2 i PH skoczyło mi do 8.0...
Na dzień dzisiejszy wszytko już działa oprócz reduktora CO2 dlatego podaję CO2 jakiś 1 bąbelek na sekundę - to za mało żeby zejść z PH w moim zbiorniku do 7.0, ale wystarcza na utrzymanie 7.5 – z popsutym reduktorem inaczej się nie da.
A teraz skutki leczenia:
Negatywne:
- Padła masa ślimaków,
- Padły 3 ryby (przez cały ten czas – od 30 stycznia) - 1 kirysek pewnie zjadł za dużo mięsa z antybitykiem (5 letni), 1 pielęgniczka
nadjedzona już lekko była – nie wiem dlaczego padła, 1 gupik samiec (zablokował się przy kotniku i jak poziom wody ciutek na skutek parowania spadł… to już nie pomogło wieczorne uzupełnienie wody). Ryby przeżyły dość trudny czas – skok PH, lekką przyduchę i ogólnie niestabilność zbiornika przez brak bakterii.
Po padnięciu ślimaków spodziewałem się większych strat.
Pozytywne:
- Ryby zachowują się normalnie, wyglądają na zdrowe (dokładnie jak przed leczeniem).
- Ryby są „czyste” żadna nie ma zmętnień, pleśni czy czegokolwiek co zdarzało się na płetwach – ale obawiam się, że jak flora bakteryjna się odbuduje – to i te nagryzione płetwy złapią bakterie…
- Nie padł (odpukać ) żaden skalar, ale nadal się chowają.
- Sprawdziłbym co i jak pod mikroskopem, ale nie udało mi się trafić na świeżo padniętą rybkę (z kiryska zostało prawie nic, a pielęgniczki nie mogłem zbadać bo akurat woda mi do szafki z filtra się wylewała więc były inne priorytety)
- Teraz już skończyłem podmiany wlałem masę bakterii do wody, delikatny zakwit jest w odwrocie, filtry pracują pełną parą, a reduktor CO2 jest już w drodze.
Podsumowanie – leczenie kosztowało mnie ok 300 PLN na leki + bakterie, czyszczenie filtrów i walka z wyciekami 2 dni urlopu, czekanie aż wszystko będzie takie jak dawniej (stabilny zbiornik) potrwa pewnie jeszcze z miesiąc – do trzech. Śmierć 3 ryb – w którym pływa ich ze 250 – 300 – to w sumie zerowa strata. Nie wszystkie Heleny zginęły, krewetek jest dalej dużo. Ale czy kuracja pomogła – okaże się za miesiąc, dwa, trzy, pół roku... i badaniach pod mikroskopem.
Ostatnie – czy leczenie w ogóle było potrzebne ? Około 3 miesiące temu sprzedałem 10 ryb ze swojego akwarium i masę roślin – zostały przeniesione do nowych 3 zbiorników 2x200l i 1x450l w których pływały różne ryby w tym skalary. Do dzisiaj wszystkie ryby zarówno stare jak i te moje 10 mają się dobrze – czy potrzebowały kuracji ?? Czy były nosicielami ?? Nie sądzę. Myślę, że mam już proste rozwiązanie mojego problemu – które pojawiło się w pierwszym poście tego wątku – a ja je ? ignorowałem ? jako zbyt banalne i mało prawdopodobne:
Skalary ciągle się chowały, nie rosły, chudły, padały, a inne ryby miały się OK. Czasem zdarzały się pojedyncze przypadki – ale przy tak dużej obsadzie to normalne. Potem problem zaczął dotyczyć również stosunkowo nowo zakupionych pielęgniczek do tego nie wyjaśnione pojedyncze padnięcia. Tymczasem populacja Ameki wspaniałej ciągle się powiększała i powiększa i z gupikami tak samo...
Obserwując akwarium przez cały czas leczenia i po leczeniu stwierdzam, że to jednak Ameki są przyczyną. Atakują każdego skalara, którego zobaczą i gonią przez całe akwarium, tak samo się zachowują w stosunku do pielęgniczek i kosiarek – ale kosiarki dają po prostu strzał do przodu i tyle, a czasem się nawet odgryzą, Labeo bicolor wogóel nie daje się gonić, pielęgniczki są na tyle małe i lubią się chować, że często im się udaje zostać niezauważone przez Ameki, ale to właśnie im i skalarom jest najtrudniej – bo są najwolniejsze. Skalary praktycznie nie mogą przepłynąć przez długość akwarium bez pogryzienia płetw. Ameki są zbyt szybkie, przy jedzeniu tak samo. Skalary nie wiedzą czy jeść czy uciekać. Taki długotrwały (trwający od zawsze w moim nowym 900l baniaku) stres dla ryb nie jest obojętny dla ich zdrowia i być może to jest pierwotną przyczyną problemów. Co ciekawe, Ameki w ogóle nie intetresują się małymi rybkami – neony, razbory, gupiki i zwinniki są bezpieczne i… i nie padały.
To jeszcze nie koniec tego wątku. Teraz doprowadzam wszystko do porządku, stabilizuję zbiornik, pozbywam się Amek, i będę pisał co dalej. Będę obserwował pod mikroskopem czy coś się dzieje i dam znać.