Pielęgnica niebieskołuska Cichlasoma octofasciatum (Regan, 1903)

(Przedruk elektroniczny za zgodą PZA z czasopisma "Akwarium" nr.  6/90)

Krzysztof Strynkowski

      Pielęgnica niebieskołuska jest jedną z piękniejszych, jeżeli nie najpiękniejszą, amerykańską pielęgnicą hodowaną czasami w domowych akwariach. Docenili jej urok Henryk Jakubowski i Jerzy Ring pisząc o niej w książce "Ryby w akwarium": "Występuje w Północnym Meksyku i w dorzeczu Rio Grande del Norte. Osiąga długość do 15 cm ... Ubarwienie szczególnie piękne: na ciemnoszarym tle liczne, gęsto rozmieszczone jasnoniebieskie, perłowe cętki. ... Samica jest nieco mniejsza i ma zaokrąglone płetwy grzbietową i odbytową".
      W ubiegłym roku, pomimo przestróg kolegów akwarystów, nabyłem dorosłego (kilkunastocentymetrowej długości) samca pielęgnicy niebieskołuskiej, którego poprzedni właściciel oddał do sklepu zoologicznego ze względu na poniesione "znaczne straty w akwarium wynikające z ogromnej agresywności tej ryby". Do zakupu skłoniły mnie: majestatyczny wygląd i pełne inteligencji spojrzenie bystrych oczu tego niby rozbójnika.
      Początkowo mój samiec wpuszczony do 140 litrowego akwarium w którym przebywały trzy dorosłe osobniki pielęgnicy plamookiej (Cichlasoma severum) i dwie pary pielęgnicy zebra (C. nigrofasciatum) analizował tylko swoje możliwości na wypadek konfrontacji z niewiele mniejszymi współlokatorami. Po dwudniowym okresie nazwijmy to aklimatyzacji samiec przystąpił do wprowadzania zmian w hierarchii wielogatunkowej grupy, w której dotychczas prym wodził największy samiec pielęgnicy zebra. Kilkudniowe, niegroźne w skutkach gonitwy pozwoliły mu pozwoliły mu zająć, należne sobie - czołowe miejsce. Ustalona hierarchia nie wpłynęła znacząco na ład panujący w akwarium. Samiec pielęgnicy niebieskołuskiej nie tolerował innych ryb w wywalczonym dla siebie rewirze - ale poza nim dawał im spokój o ile nie toczyły walk między sobą - w takiej sytuacji ingerował energicznie, rozpędzając zwaśnione strony. Na pokojowe nastawienie moich pielęgnic niewątpliwie miała wpływ równa temperatura utrzymywana na poziomie 22°C.
      Posiadanie pojedynczego samca nie satysfakcjonuje żadnego, w miarę ambitnego hodowcy. Zacząłem więc zabiegać o partnerkę dla mojego ulubieńca. Wszyscy znajomi akwaryści byli poinformowani o trwających poszukiwaniach. Już po tygodniu w akwarium pływały dwie dorosłe samice pielęgnicy niebieskołuskiej. Od tego momentu zachowanie samca uległo istotnej zmianie. Stał się bardziej agresywny i objął w posiadanie prawie całe akwarium. Terroryzował współlokatorów tocząc boje z każdą rybą opuszczającą swoją kryjówkę. Walczące ryby podpływały do siebie i rozpoczynały pokaz siły. Napięte płetwy i rozchylone pokrywy skrzelowe sprawiały wrażenie, że ryby są większe niż w rzeczywistości. Barwy na ich ciele nabierały jaskrawości. Nerwowa praca płetw piersiowych i potrząsanie głową przechodzące w drgawki całego ciała były sygnałem przejścia konfliktu w decydującą fazę. Atak następował w ułamku sekundy. Zwaśnione ryby nacierały na siebie i chwytały się za pyski. Trwając w uchwycie starały się zepchnąć przeciwnika. Towarzyszyły temu próby obrócenia rywala na bok. Przy odrobinie wyobraźni trwającą walkę można porównać do zmagania jeleni na rykowisku. Przegrywający nie mógł salwować się ucieczką dopóki zwycięzca nie zwolnił uścisku szczęk. Po kilku dniach wojennych rządów samca pielęgnicy niebieskołuskiej większość moich ryb miała na ciele ślady stoczonych walk. Gdy zauważyłem że pysk jednej z pielęgnic okala wianuszek wąsików z poszarpanej skóry, odłowiłem sprawcę okaleczenia i umieściłem w 50 litrowym akwarium.
      Zbiornik urządzony był dość ubogo. Na podłożu pozbawionym piasku stały dwie, odwrócone dnem do góry, połówki doniczek. Na nich spoczywał płaski łupek tworząc swego rodzaju półkę. W nowym środowisku samiec stał się bardziej płochliwy. Cały czas przebywał w ukryciu wypływając jedynie po pokarm. Jego zachowanie nie uległo zmianie nawet wówczas, gdy wpuściłem większą z dwu posiadanych samic. Teraz obie ryby przebywały we wspólnej kryjówce tolerując się wzajemnie, ale nie przejawiając ochoty do tarła pomimo, że podniosłem temperaturę wody do 27°C i obniżyłem twardość do 6°n. Przez dwa miesiące moje starania sprowokowania tarła kończyły się fiaskiem. Zrezygnowany zostawiłem obie ryby w spokoju nie kontrolując twardości wody, która po kilku miesiącach, wskutek częściowej wymiany wzrosła do 9°n. Temperaturę utrzymywałem na poziomie 22°C. Ryby karmiłem skrobanym mięsem i pokarmem roślinnym.
      W czasie jednego z długich, lutowych wieczorów obserwując ryby zauważyłem, że moja ulubiona para z zapałem czyści kamień tworzący wyżej opisaną półkę. Mimo braku barw godowych, które według opisów z literatury winny być kremowo-czarne - nie miałem wątpliwości, że zachowanie ryb świadczy o przystąpieniu do tarła. Początkowa radość bardzo szybko przerodziła się w smutek gdy uświadomiłem sobie, że resztki pokarmu i odchody na dnie akwarium oraz nie odkażona woda to prawie pewny sposób zniszczenia ikry. Na jakiekolwiek działania było jednak za późno. Próbę zebrania resztek pokarmowych musiałem przerwać w obawie o samookaleczenie samca, który z furią atakował gumowy wężyk nie zważając na to, że każdy taki atak kończył się mocnym rozbiciem o szybę czy kamienie. Do późnych godzin nocnych, przy przyciemnionym świetle, obserwowałem czyszczenie kamienia i kołyszące przepływanie ryb nad wybranym miejscem. Po każdym z takich przepłynięć pielęgnice wracały do czyszczenia sprawiając wrażenie, że usuwają usterki zauważone przy symulowanym tarle. Następnego dnia o świcie mogłem obserwować samicę wytrwale wachlującą płetwami nad ziarenkami ikry i samca w pełnej szacie godowej.
      Przez cztery dni samica troskliwie pielęgnowała ikrę i wybierała zbielałe ziarna (około 30%). Z pozostałych jajeczek piątego dnia zaczęły wyswabadzać się larwy. Oboje rodzice delikatnie przenosili nieporadne potomstwo w najciemniejszy kąt akwarium, pod osłonę doniczek. Po kolejnych kilku dniach, czteromilimetrowej długości narybek zwartym stadkiem otaczał pływającą samicę. Każda niesforna rybka oddalająca się od stada była natychmiast łapana w pyszczek przez jednego z rodziców i wypluwana w pobliżu rodzeństwa. Dobrze wykonujące swoje obowiązki ojciec nie stracił agresywności i nie zezwalał na czyszczenie akwarium. Może dzięki temu na dnie zbiornika znajdowała się odpowiednia ilość drobnego pyłu (pokarmu) dla mojego przychówku, który początkowo dokarmiałem żółtkiem, a następnie larwami solowca.
      Moje obserwacje nie potwierdziły spostrzeżeń autorów książek akwarystycznych, którzy zalecali odławianie wyrośniętego narybku aby ustrzec mniejsze rybki przed kanibalistycznymi zapędami rodzeństwa. Wszystkie młode pielęgnice rosły w miarę jednakowo. Wygląd i obyczaje pielęgnicy niebieskołuskiej oraz przeżycia jakich dostarcza hodowla tego gatunku warte są trudu jaki włożymy w utrzymanie i rozmnażanie tej nie wymagającej i polecanej początkującym akwarystom ryby.

Recenzował: dr H. Jakubowski

"Akwarium" 6/90


strona główna